Elik
Gawędziarz
Dołączył: 24 Lis 2007
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wysin
|
Wysłany: Wto 14:54, 11 Gru 2007 Temat postu: Legenda - Stary Wiec |
|
|
Opowieści Dziadka Rocha
Piękna, wiosenna pogoda, ożywione ptaki, budzące się do życia na nowo owady i barwy pierwszych pozimowych kwiatów nastrajają optymistycznie nawet tak leciwych ludzi, jak Dziadek Roch. Usadził swe mocno schorowane ciało na ławeczce przed domem i wystawił twarz na działanie najlepszego lekarstwa na świecie – słońca.
- Dziadku, śpisz? - usłyszał głos Pawła.
- Nie. Grzeję się – odpowiedział lekko uchylając powieki.
- To dobrze – Mirka zawsze miała do Dziadka jakieś pytania – bo znowu czegoś nie wiem.
- Nie wiedzieć można, nie pytać nie można – filozoficznie stwierdził staruszek.
- Jechałam ostatnio do cioci do Głodowa trochę inną drogą, przez Wysin i przejeżdżałam przez wieś o dziwnej nazwie...
- Stary Wiec – dokończył Dziadek.
- No właśnie. Wiece to takie protesty przeciw czemuś, ale one bywają w wielkich miastach, a to jest malutka wieś z jakimiś popegeerowskimi pozostałościami.
- Kiedyś miał ten wyraz nieco odmienne znaczenie – stary Roch usiadł wygodniej, co oznaczało, że popłynie nowa opowieść.
STARY WIEC
W tradycji i kulturze starych Słowian wiec był czymś niesłychanie istotnym. Było to zgromadzenie najważniejszych ludzi w określonym terenie, którzy wspólnie zastanawiali się nad jakimś zagadnieniem i podejmowali decyzje przestrzegane przez wszystkich. Można je nazwać poprzednikami późniejszych sejmików i sejmów, ale także sądów, bowiem rozstrzygnięcia o winie i karze także na wiecach zapadały. I w tym miejscu, w pięknej dolinie Wietcisy, nasi praprzodkowie naradzali się w sprawach bardzo różnych. W XII wieku znajdowała się tutaj osada otoczona drewnianymi umocnieniami, drewniane chaty tłoczyły się wokół dużego placu, a wszędzie panował spory ruch, bowiem osada żyła własnym, codziennym życiem: dzieci się bawiły, goniły, śmiały, dorośli wykonywali swe prace – jedni w swoich warsztatach rękodzielniczych, inni przy budowach, jeszcze inni na polach i łąkach, kobiety w chatach warzyły strawę, zajmowały się zupełnie malutkimi dziećmi, czasem coś tam majstrowały przy odzieży. Jednak w ten kwietniowy, ciepły poranek coś innego zajmowało mieszkańców Wieca – wieczorem mieli ściągnąć z całej okolicy najważniejsi kmiecie, bo trzeba było wspólnie pomyśleć o tym, jak zorganizować odpowiednie przyjęcie niesłychanie zuchwałej gromadzie złoczyńców, którzy zdołali już zastraszyć mieszkańców Skarszew i innych osad leżących na północ. Napadali na pojedynczych ludzi, palili mniejsze i pojedyncze siedziby, a nawet potrafili porywać kobiety i dzieci z samego środka dużych osad. Nie wiadomo kto to był, skąd przyszedł, ale wiadomo, że dołączali do nich ci, którym nie w smak było spokojne życie kmiecia, rękodzielnika, strażnika.
Wokół sporego ogniska pośrodku placu zasiedli przebyli do Wieca goście, widać było troskę na ich twarzach, ale nie widać było lęku. Wystarczyło spojrzeć dokoła – tylu poważnych i statecznych ludzi reprezentowało wielokroć liczniejszą rzeszę Pomorzan – wspólnymi siłami zaradzą złu, nie pozwolą krzywdzić siebie i swoich bliskich. Narada trwała długo w noc, dzieci już dawno posnęły, kobiety i młodsi mężczyźni przyglądali się obradom i dbali, by nikomu nie zbrakło jadła i napoju dla podtrzymania sił. Szczegóły ustalili seniorzy we własnym gronie, by jakiś nieodpowiedzialny gaduła nie zdradził taktyki, jaką przyjęli w nocnych rozmowach. Pozornie nic się nie zmieniło, rano goście rozjechali się spokojnie do swoich siedzib i tam rozmawiali ze swoimi. Niektórzy, sprawni i silni, uzbrojeni w łuki, miecze, dzidy, solidnie opatrzeni cichcem wymykali się poza palisady i niknęli w głębi lasów. Rozzuchwaleni złoczyńcy, którzy mieli szpiega w samym Wiecu, byli przekonani, że starszyzna nie doszła do porozumienia, że rozeszła się nie podjąwszy żadnych kroków, by poskromić przestępców. Postanowili więc dokonać napadu na sam Wiec. Chcieli spalić osadę, porwać młodsze kobiety, dzieci, by je potem sprzedać do niewoli tym, którzy takie potrzeby zgłaszali. Skrzyknęli się, zebrali jeszcze innych swawolników, rozbili obóz w pobliżu Głodowa i czekali na sposobny moment do ataku. Sprzyjała im pogoda: niebo było zaciągnięte chmurami, ciemności wydawały się głębsze niż w rzeczywistości, lekki deszczyk głuszył dźwięki, które towarzyszyły przekradającym się przez las bandziorom. Przeszli przez rzekę i szybkim krokiem zbliżali się do śpiącej osady. To, co stało się w tym momencie, musiało zaskoczyć prawdziwych żołnierzy, a co dopiero watahę złoczyńców. Jak spod ziemi wyrośli obrońcy spokojnego snu mieszkańców Wieca, nie dali napastnikom żadnych szans nawet na wydobycie broni, po niedługim czasie wszyscy leżeli powiązani na ziemi.
Starszyzna ustaliła, że trzeba przekazać pojmanych strażom książęcym, więc mieszkańcy Wieca i okolicznych osad mogli oglądać konwój tych, do niedawna, groźnych osobników, którzy mieli nietęgie miny, bo przyszłość dla siebie przewidywali niezbyt przyjemną. Gdyby dzisiaj pogrzebać w ziemi w pobliżu Starego Wieca (jest jeszcze Nowy Wiec, oddalony od Starego o kilkadziesiąt kilometrów) można by zaleźć ślady z przeszłości w postaci przedmiotów zgubionych przez przodków.
Ryszard Łuczkiewicz
Post został pochwalony 0 razy
|
|